poniedziałek, 20 września 2010

Fokus Festiwal! - relacja

Pomysł festiwalu zacierającego granice i zacieśniającego więzi dwóch narodów to szlachetna idea, którą powinno się jak najbardziej promować. Fokus Festiwal odbywający się w niemieckim Görlitz połączonym z polskim Zgorzelcem tylko za pomocą jednego mostu, gdzie swobodnie można podróżować z miasta do miasta już od lat 90′tych, czyli zanim w ogóle myślano o “państwach bez barier”. I muzyka jako przekaźnik uniwersalny wzbogaciła współpracę o kolejny, istotny czynnik.

Chociaż nie mogłem być na festiwalu od rana, to jednak po rozległym wypytywaniu “ej, jak było na rynku rano?” dowiedziałem się, że od sobotniego południa Görlitz tętniło życiem, gdyż na każdym kroku można było spotkać artystów wszelakiego rodzaju, chociaż nacisk położony był przede wszystkim na street art. Pełno grafficiarzy, breakdance’owców, deskorolkarzy i innych animowało życie publiczności zgromadzonej (ponoć) tłumnie.

Ja jednak wybrałem się na Fokus w trochę innym celu – mianowicie posłuchać trochę muzyki, więc wieczorem zjawiłem się w miejscowym klubie Nostromo i doznałem lekkiego szoku. Teren przed samym wejściem wyglądał jak mały, niemiecki jarmark. Na dzień dobry można było spotkać dmuchane zamki, pseudo-plażę z malutką sceną czy budkę z jedzeniem dla wegan. Pysznie.
Po przyjemnej, anglojęzycznej (nie mogłem znaleźć tłumacza, który krzątał się po całym festiwalu) konwersacji z organizatorami udałem się na ową plażę, gdyż tam rozgrywało się ciekawe wydarzenie, jakim był występ artysty imieniem Iskra. Czynił on rzeczy niebywałe, które były związane z ogniem – połykał, obracał i żonglował.

Następnie udałem się do klubu Nostromo. Cóż, nazwa zobowiązuje – było to niesamowicie industrialne, nieco kosmiczne miejsce i rzeczywiście kojarzyło się ze statkiem z “Obcego”. Krótki rekonesans i wszystko jasne. Mamy scenę “What You Want”, gdzie DJe tworzą muzykę z podkładów i zapodają pomysły rzucone przez ludzi. Jest scena klubowa, czyli club/house/techno. Szału nie było, tyłka nie urwało.  Do tego dochodzi jeszcze Chillout Zone, czyli słabo oświetlony pokój z białymi kanapami, gdzie przy delikatnych dźwiękach sączących się z głośników można było odpocząć od całego zgiełku. Jednak moje nogi kierowały się przede wszystkim na scenę live, gdzie zjawić się miały trzy powody, dla których zebrałem się do Görlitz.

Cool Kids of Death od lat swoim brudnym, garażowym i buntowniczym brzmieniem buduje sobie markę na naszym rynku, ale jak udowodnili na “Afreparty”, odchodzą powoli od tej normy. Zespół oparł swój koncert na utworach z ostatniego albumu, gdzie mocno przebijała się elektronika i klawisze. Nie zabrakło jednak starszego materiału, jak “Cool Kids of Death”, “Armia Zbawienia” czy “Butelki z Benzyną i Kamienie”. Pomimo niewielkiej frekwencji bawili się znakomicie. Szaleli i skakali na scenie, Krzysiek Ostrowski nieustannie machał zawadiacko mikrofonem. Było głośno i garażowo, czyli tak jak powinno być. Tylko zaostrzyli mi apetyt na nową płytę.

Drugim zespołem na scenie live był polski Napszykłat. Chociaż nigdy wcześniej nie miałem styczności z ich muzyką, od razu poczułem wyjątkową więź. Niesamowite połączenie hip-hopu z noise’ową mocą i nieraz jazzową improwizacją muzyczną spowodowały, że był to wspaniały i przejmujący występ pełen niespodzianek. Tego samego powiedzieć nie mogę o koncercie niemieckiego Jahcoozi. Koncert zebrał co prawda największą frekwencję, gdyż wypełniła się praktycznie cała sala, głównie stroną niemiecką, ale sam występ nie był dla mnie czymś powalającym. Zespół miał kilka błyskotliwych pomysłów, jak częstowanie wódką ze sceny, a sama muzyka czasem dawała oznaki oryginalności, gdzie oprócz zwyczajnych dubowych i dość sennych kawałków pojawiały się elementy muzyki d’n'b, reggae, a nawet ostre i punkowe refreny. Wystarczyło to do tego, abym został do końca, ale wyżej niż “w porządku” nie potrafię tego ocenić.

Po zakończeniu koncertów spędziłem jeszcze kilka godzin kołatając się między strefami trafiając na usypiający chillout w wykonaniu Swantje i techno/house spod znaku Monkey Maffia, który specjalnie do mnie nie trafił. Brzmiał dość nieswojo i brakowało uderzenia, które wzmocniłoby cały set, jednak brzmiało dobrze jako przerywnik na kilka minut. Na scenie live pozostał jedynie DJ Mashpit, który serwował różnorakie przeboje nowoczesnej muzyki rockowej z naciskiem na post-punkowe (nudne) kompozycje, ale usłyszeć także można było takie zespoły, jak Muse czy Delphic.

Gdy na niemieckim niebie powoli zbliżał się wschód słońca, postanowiłem opuścić imprezę. Siedząc zaś na obmierzłej stacji Zgorzelec Miasto czekając na pierwszy możliwy pociąg doszedłem do wniosku, że taka impreza, jak Fokus to nie taki zły pomysł. Świetnie sprawdza się na arenie lokalnej, zbliża do siebie młodzież z obu stron granicy i pokazuje, że użycie tak wspaniałego środka, jakim niewątpliwie jest muzyka może połączyć nas razem w jednym, szaleńczym tańcu. Oby takich imprez jak najwięcej, bo warto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Te, pogadajmy!