O Circa Survive zdawało mi się pisać całkiem niedawno, gdyż jakiś czas temu postanowiłem grupą zainteresować się bardziej na poważnie, aniżeli przesłuchując na sławetnym YouTube kilku nagrań. I tak „Blue Sky Noise” było dla mnie czymś porażającym. Świetnym połączenie popowej melodyki 30 Seconds To Mars z lekko progresywnym zadziorem i delikatnym kopnięciem po twarzy za pomocą wokalu Anthony’ego Green’a. Jeszcze nie zdążyłem się z tego wszystkiego otrząsnąć i dopiero co wracałem do szerszego słuchania przeróżniastych nagrań innych niż owy zespół, a tu nagle natrafiłem na najnowszą EPkę grupy zwaną „Appendage”. Długo się nie zastanawiając, zdobyłem ją i z błogą miną na twarzy powiedziałem sobie: włączaj! I pecet odpalił. A z nim pięć utworów składający się na ten mini twór z serii „extended play”.
Stylistyka grupy nie uległa wielkiej zmianie w stosunku do tego, co grane jest na albumie. Znaczącą różnicą jest jedynie to, iż nie jest to już tak ostro, jak na „Blue Sky Noise” – kompozycje troszkę zostały ujarzmione i uporządkowane. Zespół widocznie postawił na to, żeby tu nie było krzyku i ataku, zamiast tego pojawiły się ciekawie skomponowane gitary, wyraziste i soczyste basy i mieszające gęsto perkusje. Wszystko (standardowo) okraszone głosem naszego kastrata Anthony’ego.
Ale w sumie wszystko to było, bo przecież proces uspokajania i gaszenia energii na rzecz budowy nagrania w sposób co najmniej stonowany rozpoczął się już znacznie wcześniej, więc logicznym byłoby rzec, że przecież jest to kolejne stadium ewolucji. Tylko dla mnie jest to już kapkę przesadzone. Wygląda to tak, jakby zespół wypuszczony został z jakiejś procy nad wielkim kanionem z myślą, że przelecą na drugą stronę bez szwanku, a jednak spadają niżej niczym Kojot z bajek Looney Tunes, bo nie wszystko jest, jak to w życiu bywa, takie proste.
„Sleep Underground (Demo)” jako opener zwyczajnie nuży. Mimo ładnego rozdmuchania quasi-smyczków i organów patos nie zżera, tylko z lekka doskwiera. Dalej przy „Stare Like You’ll Stay” zespół trochę stara się rozwinąć tempo i buduje ciekawy riff gitarowy, który brzmi dla mnie jak popowa wersja nowego Kings of Leon ze zmienionym wokalem. „Everyway” brzmi najlepiej z całej EPki. Lekko przeciętnie z początku, ale wszystko zmienia się, gdy w drugiej minucie wchodzi ten przejmujący wokal, ciekawie zbudowane partie werbla i całość zwyczajnie się rozkręca. Nie jest to stare, dobre Circa Survive, ale wszystkiego mieć nie można. Im bliżej końca, tym z poziomem jest lepiej, bo nie wchodzi w dziwną sinusoidę, tylko trzyma się nawet horyzontalnie. „Backmask” brzmi, jak dobry odrzut z sesji ostatniego albumu, głównie za sprawą energetycznego refrenu z ciekawą harmonią gitar, po czym całość płynnie przechodzi do zamykającego „Lazarus”. Utwór ten brzmi dla mnie, jak kawałek z końca lat 90-tych, gdzie czterech smutnych panów siedzi w dusznym, małym barze w centrum miasta i wypija duszkiem kolejne kieliszki taniej whisky słuchając w kółko tych samych, zdartych płyt. Przy okazji stanowi miłe zakończenie płyty (dobra końcówka!).
Nowa EPka Circa Survive troszkę mnie zaskoczyła, bo ciągle zmniejszająca się ilość mocniejszego, rockowego uderzenia troszkę mnie dezorientuje. Bo ja lubię mocniejsze uderzenie w wykonaniu Circa Survive. Ale zmianę stylu pozostanie mi ocenić dopiero w momencie, kiedy na rynku pojawi się nowe, pełno-grające wydawnictwo, a nie pięcio-utworowa pierdółka. Choć droga, którą zmierza zespół, nie podoba mi się tak bardzo, to i tak się cieszę, że poniżej pewnego poziomu nie spadają, a w dzisiejszych czasach nie jest to takie proste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Te, pogadajmy!