piątek, 31 grudnia 2010

Apparat Organ Quartet - Pólýfónía

Co powstanie, jeżeli znajdziemy kilku mężczyzn, których łączy wspólna pasja do tworzenia muzyki? Odpowiedź jest prosta - kolektyw, grupa, zespół. Ale co, jeśli ci mężczyźni uwielbiają nietypowe instrumenty, a mianowicie stare syntezatory, kiepskiej jakości klawikordy, niemal zabawkowe sprzęty sprzed kilkudziesięciu lat? Odpowiedzią na to pytanie jest Apparat Organ Quartet.

Grupę tę założył Islandczyk, Jóhann Jóhansson w roku 2002, kiedy to wraz z kilkoma sympatykami starych instrumentów założyli elektroniczny kolektyw, który łączy 8-bitowe granie z rockową energią wydając album zwany po prostu "Apparat Organ Quartet", który natychmiastowo przysporzył dość dużą bazę fanów, nie tylko na Islandii. Jednak na godnego następcę przyszło nam czekać 8 lat, gdyż dopiero w tym roku został wydany drugi album grupy zatytułowany "Pólýfónía".

I co właściwie otrzymujemy po tak długim czasie oczekiwania? Płytę złożoną, ale za to w pewien sposób zadowalającą słuchacza już od pierwszych minut, gdyż dostajemy dokładnie to, czego oczekiwaliśmy. "Pólýfónía"  jest rozwinięciem stylu, który znamy już z czasów debiutu. Złożone melodie zbudowane z kilku warstw klawiszowych będących całym instrumentarium. Są przesterowane, niskie basy, kilka rodzajów klawiszy midi, synthy, swego rodzaju lead synthy i wiele innych, które przerobione na potrzeby zespołu wybrzmiewają pełną paletą barw i dźwięków. Do tego dokładamy żywą perkusję, która nadaje rytmikę i dynamikę całej melodii.

Chociaż zasada tworzenia utworów jest mniej więcej podobna, tj. "użyć dużej ilości klawiszy, okrasić to basem pochodzącym z klawiszy, dodać perkusję i tadam - utwór gotowy", to za tak prostym stwierdzeniem kryje się rozbudowana machina. Duża w tym zasługa umiejętności muzyków do rozległego rozdmuchiwania prostych melodii i zanurzania ich w otoczce licznych rodzajów klawiszy, które rozszerzają przestrzeń kompozycji, wypełniają ją i sprawiają, że atakują nas zewsząd. Plusem jest też prostota podstawowych motywów, radosnego zlepku kilku dźwięków niesamowicie wchodzących w ucho, jak dzieje się to np. w otwierającym album "Babbage".

Rock jest także ważnym elementem napędzającym całą "Pólýfóníę" głównie za sprawą mocnej i energetycznej perkusji, jak ma to miejsce w "Cargo Frakt". Utwór ten ujawnia także kolejny, ważny instrument. Głos. A właściwie wokaliza, w dodatku na efektach. Nie ma tutaj tekstów jako takich, zresztą same teksty śpiewane w języku ojczystym i tak nie są rozumiane przez inne kraje, jak np. dzieje się to w przypadku Casiokids, który pomimo śpiewania po norwesku i tak robi karierę  w Wielkiej Brytanii. Apparat Organ Quartet stawia na proste hasła lub zwyczajne podśpiewywanie, które stawia przede wszystkim na  melodykę świetnie wpasowującą się w instrumentarium.

Jóhannson i spółka po ośmiu latach absencji powrócili z dobrym, świetnie dopracowanym albumem, który w mojej subiektywnej skali uplasował się dość wysoko. Islandczycy albumem "Pólýfónía" utwierdzili mnie w przekonaniu, że Skandynawia ma jeden z najdziwniejszych ośrodków Europy pod względem wyobraźni, zróżnicowania instrumentów, a przede wszystkim kompozycji. Takiej radosnej i cudownej muzyki dawno nie słyszałem. Cóż, w końcu na Islandii jest dość chłodno, więc trzeba robić dobrą minę do złej gry. A Apparat Organ Quartet uśmiecha się pokazując wszystko, co najlepsze.

P.S. Szczęśliwego nowego roku czy co tam sobie chcecie wymarzyć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Te, pogadajmy!