sobota, 8 stycznia 2011

Good Charlotte - Cardiology


Muzyka mainstreamowa ma to do siebie, że często chodzi o to, aby jak najwięcej sprzedać. Znaleźć sposób na słuchacza, aby przyciągnąć go do konkretnego wykonawcy. Głównie odbywa się to za sprawą radiowego singla. Chwytliwego numeru, który naiwnym pozwoli na zakup płyty w nadziei, że reszta będzie przynajmniej tak samo dobra. Gorzej, jeśli singiel jest słaby i godnie reprezentuje poziom całego albumu.

Tak jest w przypadku Good Charlotte. Amerykańscy pop-punkowcy przy każdej swojej płycie często opierali się na dobrych, radiowych numerach, które służyły dobrze jako przyjemne tło do naszych codziennych czynności nie niosąc za sobą jakiegokolwiek wyższego przekazu. Nieraz problemem było nawet spamiętanie melodii, nie mówiąc o tekście. Zeszłoroczne wydawnictwo „Cardiology” sprawiło mi podobne trudności. Różnicą jest jednak to, że tutaj nawet single mnie denerwują.

Bracia Madden i spółka na piątym albumie postawili na kreatywność. Przynajmniej takie było zamierzenie. Niektóre z utworów wybijają się na pierwszy plan, głównie za sprawą melodii. Są to proste, pop-punkowe riffy, które nie wnoszą absolutnie nic oprócz jednego, że piekielnie dobrze się ich słucha. „Let The Music Play” ze swoim refrenem w stylu Foo Fighters, „Counting the Days” idealnie nadające się do teledysku promującego kolejny film o nastolatkach z USA i ich gigantycznych problemach, „Alive” z quasi-ambitnym, motywem naładowanym jakąś dawką patosu, którzy rzucał mi na myśl Sunrise Avenue czy inne zespoły tego pokroju. Gorzej jednak z singlem promującym album – „Like It’s Her Birthday”. Utwór tak miałki i męczący znalazł się chyba przypadkiem za pomocą wyliczanki jako singiel. W moim mniemaniu są to trzy minuty męczącego refrenu, miernej zwrotki połączonych w niezgrabny i nieprzyjemny dla ucha sposób.

Pianino, skrzypce, elektronika  - choć takich dodatków przewija się trochę na płycie, giną one w szumie przesterowanych gitar i prostych, skandowanych linijkach wokalu Joela Madden. Nie jest to muzyka najwyższych lotów, tylko przeciętny album zapychający dziurę w eterze pomiędzy odkurzaniem, a gotowaniem niedzielnego obiadu. Good Charlotte swoim „Cardiology” pokazali, że dalej tworzą prostą i skoczną muzykę do potańczenia, poskakania, a następnie zapomnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Te, pogadajmy!