poniedziałek, 29 listopada 2010

Circa Survive - Blue Sky Noise


Muzyka popularna w swoich szeregach ukrywa wiele asów w niesamowicie długich rękawach wiele talentów umiejętnie wykraczających poza standardowe ramy muzyki znanej pod wielkim zbiorowiskiem zwanym „mainstream”. Współczesny świat dźwięków i melodii zagmatwany jest w swojej naturze, tworzy szum i chaos wokół różnorakich wykonawców. Wykonawców wybranych.

Wiele czynników decyduje o tym, czy zespół powinien dotrzeć do dużej liczby odbiorców. Czy ma odpowiednie predyspozycje, czy wytrzyma presję, czy nie ssie na żywo. Bombardowanie w stacjach radiowych tych samych singli, od których robi nam się już niedobrze, bo słyszymy je już po raz dziesiąty tego samego dnia. Wielkie trasy, które obejmą kraje wszelakie, nawet takie, o których słyszy się po raz pierwszy. Wszystkie te marketingowo-promująco-muzyczne wydarzenia nadają rozpęd kapelom i jest o nich głośno. Faktem jest jednak to, że zarezerwowane jest to tylko dla tych dużych, znanych, rozpoznawalnych, chwytliwych. Wszystko to tworzy swoistą hierarchię opartą na niepisanych zasadach muzyki rozrywkowej, której przeciętny słuchacz włączający radio po to, aby „coś grało” w drodze do pracy nie pojmuje albo nie chce pojąć. Przemysł fonograficzny, szara eminencja mediów, więzi w swych sidłach na całym świecie zdolnych i młodych. Lecz dzięki dobrodziejstwom szybkiego łącza internetowego otwierającego drzwi i poszerzającego horyzonty można uświadczyć talentów, które do Polski trafiłyby za późno, tak jak wszystko.

Circa Survive z pozoru wydaje się zwyczajną kapelą gdzieś ze Stanów Zjednoczonych. Ot, pięciu gości coś pobrzdęka, pokrzyczy, a ludzie potupią, poskaczą, pocieszą się przez ulotną chwilę utworem, by summa sumarum go zapomnieć i pójść dalej. Lecz to wszystko jest tylko grą pozorów, elementem większej całości. Bo kolejnym czynnikiem decydującym o ty, czy zespół posiada niedefiniowalne „coś” – element, który sprawia, że staje się nagle jedynym w swoim rodzaju.
W przypadku tego zespołu jest to niewątpliwie umiejętność inkorporacji muzyki typowej dla amerykańskiego rynku muzycznego – ostrych gitar, szaleństwa z –core na końcu, skocznego stylu dla smutnych nastolatków. Mimo wszystko dodają też coś od siebie, a mianowicie dawkę eksperymentów i zawadiackich, progresywnych motywów, które sprawiają, że wpisanie i szufladkowanie tej grupy jest zadaniem wyjątkowo ciężkim.

„Blue Sky Noise”, czyli ostatni album Circa Survive jest kwintesencją stylu, szczytem ewolucji jako zespołu. Mniej w tym wszystkim ostrego naparzania po strunach, bardziej skupiono się na tym, żeby utwory miały większy potencjał, były bardziej dopracowane. Po prostu lepsze. Co prawda single „Get Out” czy „Imaginary Enemy” to killery radiowe z chwytliwymi gitarami, których zadaniem jest naprowadzić słuchacza na zespół, jednak wnętrze płyty odkrywa zupełnie inną twarz. Otwierające „Strange Terrain” to pseudo-radosna, quasi-pompatyczna i rozgrzewająca piosenka, która żywo czerpie z popu nie bojąc się targać kiczu za uszy i przekształcać go na swój własny styl, „Frozen Creek” zachwyca swoim klimatem swawolnej ballady, która melodyką chwyta za serce, „Glass Arrows” uderza swoją mocą gitar naładowanych delay’em w 5/4 z wybuchającymi co rusz emocjami, „Compendium” to eksperymenty brzmiące niczym nowe dokonania duńskiego Mew, które przechodzą w „Dyed In The Wool”, czyli akustyczny, genialny closer, świetnie spinający ten dwunasto-utworowy organizm pełen różnych eksperymentów i kombinacji.

Z całą stanowczością mogę stwierdzić, że „Blue Sky Noise” jest bodaj najlepszym albumem grupy. Choć mniej w tym wszystkim młodzieńczej świeżości, to utwory zdają się być dojrzałe, a tym samym bardziej przyswajalne. Dzięki temu melodii słucha się wyśmienicie, wokal Anthony’ego Green’a, który kombinuje cały czas śpiewając spokojnie, dodając mruczących chrypek i krzyków zyskał wyższy poziom i potencjał. Circa Survive niewątpliwie podążyła dobrą drogą, teraz tylko czekać kolejnych, mam nadzieję, jeszcze lepszych rezultatów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Te, pogadajmy!