wtorek, 16 listopada 2010

Pure Reason Revolution - Hammer and Anvil


Elektronika w rocku nie jest niczym niezwykłym. Szczególnie, że każdy zespół, który w miarę stać, kupuje sobie przynajmniej syntezator i stara się dorzucać trochę dodatkowych dźwięków, by sprawić słuchaczowi wielką radość z różnorodności instrumentalnej, którą rzekomo wprowadzają. Muszę przyznać, że teraz to klawisze i beaty przeżywają swój renesans. Świadczyć o tym mogą wszystkie elektro-punkowe kapele wybijające się znikąd. Śmiem nawet nazwać takie grupy, jak Crystal Castles czy Bloody Beetroots Death Crew 77 mianem „punku XXI wieku”, bo poziom szaleństwa, jaki przeżywa się na takich koncertach sięga zenitu. Teraz gitary to przeżytek, a jak już są to z jakimś nieodłącznym combobreaker-beatem, który zmiecie wszystkich z powierzchni ziemi. A wtedy 6-strunowiec dostaje kopa, włącza jakiś wyrąbany w kosmos przester i uderza dźwiękiem łączącym się z owym beatem i dostajemy syto po twarzy, bo czegoś takiego właśnie chcemy. Uderzenia w muzyce.

Grupa Pure Reason Revolution od powstania trochę mieszała w progresywnym półświatku, bo pierwsza płytą, jaką zaserwowali, była pełna krwiożerczych i rozpaćkanych kompozycji układający się w kalejdoskop emocji zgrabnie spięty za pomocą miłych dla ucha melodii negliżujących od środka. Ach, jakież było zaskoczenie, gdy rok 2009 dał mi drugi album grupy. Po pierwsze tytuł: Amor Vincit Omnia. „Miłość zwycięża wszystko” w martwym języku dało trochę patosu już na same wejście, ale cóż, takie mieli prawo. Dura lex, sed lex. Dołóżmy jeszcze trochę popapraną okładkę złożoną w figurę z ludzkich ciał. A wnętrze płyty cóż ukazuje? Diametralną zmianę brzmienia, gdzie gitar prawie nie ma. Doszły klasyczne, lekkie perkusje, dużo szumów, teł, ale przede wszystkim nowe i dojrzałe kompozycje, które zaskoczyły w naprawdę urokliwy sposób.

Teraz mamy 2010 i cóż się stało? Pure Reason Revolution pijane sukcesem i pozytywnymi recenzjami poprzednika stworzyło album numer 3. Do tego posłuchała jojczenia starych fanów i wyjadaczy jęczących gdzieś, że „The Dark Third to było cudo, qwa!” i dorzuciła trochę z debiutanckiego brzmienia tworząc kosmiczną wypadkową w postaci „Hammer and Anvil”.

Powiem tak: gdybym był panem Kowalskim, który zna oba poprzednie albumy na wylot, ale wcześniej nie wiedział nic nt. nowo powstałej płyty, byłbym zdziwiony. Za to, gdybym spotkał innych Kowalskich znających wszystkie trzy albumy i powiedzieliby „słuchaj mnie, Kowalski. Hammer and Anvil to taki mix poprzednich płyt. Wiesz, jakbyś wrzucił dźwięki do miksera i włączył tryb turbo”, to bez słuchania wiedziałbym, czego się spodziewać. 

Bo właśnie „Hammer and Anvil” to kompilacja proporcjonalnych do siebie dźwięków. Mamy pseudo-kosmiczną elektronikę, pełno klawiszy, beatów, do tego kompozycje w stylu „The Dark Third” łączące się w dziwny, ale zaskakująco dobry sposób. „Black Mourning” brzmi iście, jak odrzut z „Amor Vincit Omnia”. Pełen polifonii wokalnych, klawiszy kojarzących się wybitnie z „Deus Ex Machina”. Są też kawałki zbliżające się na swój sposób do debiutu, jak „Open Insurrection”, czyli 7 minut około-progresywnego grania z przeładowanymi efektami gitarami rozkręcającymi się w wirującym, naddźwiękowym tańcu, które w końcu uderzają niczym ostre i mocne kawałki z początków działalności. Jest też sporo nowinek. „Blitzkrieg” to brytyjskie Justice wymieszane z przeróbkami pokroju nowego Pendulum. Otwierające album „Fight Fire”  to zaś taki kawałek świetnie nadający się do Matrixa. Elektroniczna kanonada uderzająca trochę w nutę industrialnej i ciężkiej atmosfery toczącej się ciężko po utworze, gdzie prym wiedzie szaleńczy głos boskiej Chloe Alper.

Nie jest to płyta świetna, nie jest też na pewno lepsza od poprzedników. Mimo wszystko warto się zapoznać, by trochę się pobujać, trochę poszaleć, zastanowić się. Choć Pure Reason Revolution skończyło się na Kill’ Em All, to i tak można sprawdzić, jak miło dogorywają i ciągle eksperymentują. Kto wie, może następna płyta skończy się zmartwychwstaniem?

1 komentarz:

  1. Jak dla mnie, płyta jest zaskakująco dobra. Słucham jej regularnie od premiery i wciąż zachwyca tą bezkompromisowością i świeżością. Po "AVO" bałem się, że świetnie zapowiadający się debiutant umrze w komercyjnej otchłani, ale byłem w błędzie :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Te, pogadajmy!