
Zespół Hurts ze swoim nazewnictwem ma trochę prościej. Chociaż wydawcy zawile kombinują mówiąc, że inspirują się disco lento pochodzącym z nurtu Italo, bla, bla, bla, to duet z Manchesteru można definitywnie określić mianem synthpopu. A to głównie za sprawą debiutu, jakim jest „Happiness”. Chociaż zespół był nikomu wcześniej nieznany, w swoim angielskim zaciszu komponowali muzykę będąc pod wielkim wpływem melancholii i smutku, gdyż „znowu w życiu im nie wyszło” i utworzyli hit – „Wonderful Life”. Teledysk za 20 funtów, charakterystyczny styl minimalistów-gangsterów z lat 30’tych i pieśń, która rozrosła się na całą Europę atakując ją niczym dobra dżuma. I tu się ujawniły ich inspiracje. Depeche Mode, Duran Duran i pełno innych, światłych wykonawców szalonych lat 80’tych zaowocowało utworzeniem się muzyki, jaką Hurts będzie się chlubił.
Nie powiem, że płyta jest zła, bo nie jest. Sporo utworów ma w sobie duży, singlowy potencjał i mogłyby rozbrzmiewać w stacjach radiowych przez długi, długi czas. Oprócz „Wonderful Life”, który swoją prostotą i surowością, acz niesamowitą chwytliwością pokroju tych zabawnych rzepów, które ma taka roślinka, którą dzieci uwielbiają się rzucać będąc małymi szkrabami są też inne. „Stay” to typowa, popowa melodyjka z chwytliwym chórkiem, prowadzącym pianinem i melodyką wokalu Theo Hutchcraft’a. Nie ma niepotrzebnych elementów, tutaj wszystko jest świetnie wyważone. Takie „Silver Lining” czy „Devotion” z gościnnym udziałem Kylie Minogue to także świetna zabawa i rozrywka. Nie jest to muzyka do intelektualnych chuci, tutaj nie znajdziesz głębokiego przesłania. Może jedynie w tekstach, które prawią o wartościach takich, jak miłość czy poszukiwanie szczęścia. Może to akurat jest tak bardzo przejmujące, bo duet pisał te melodie w czasach, gdy nie mieli za co żyć, więc takie podbudowanie było najpotrzebniejsze, by dalej istnieć.
Hurts to zespół, który szuka sposobu na wskrzeszenie starego i dobrego brzmienia z czasów, które dobrze znamy. Ten skrajny minimalizm, jakim chełpi się zespół sprawia, że są bardziej rzeczywiści. Bardziej w stronę odbiorców. Kiedy widzisz dwóch facetów: jednego z mikrofonem, drugiego z klawiszami i to jest wszystko, co Tobie oferują, kojarzy Ci się to z zespołem weselnym. Tylko tutaj nie usłyszysz „Białego Misia”, tylko wspaniałe, europejskie hity wkradające się do serc. „Happiness” jest płytą wybitnie popową, ale przez tą stylistykę wybitnie zostającą w pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Te, pogadajmy!