Piątkowy wieczór upłynął mi pod znakiem dobrej imprezy. W piątkowy wieczór nie wypada siedzieć tak w domu, bo ponoć to niepoprawnie, poza tym za często gniję w moich czterech ścianach i postanowiłem wyruszyć, by się dobrze wybawić. A gdzie było centrum zabawy dnia wczorajszego? Bez zająknięcia powiem: wrocławski klub Kultowa. A dlaczego? Za sprawą sympatycznej dwudziestokilkulatki, która zrobiła oszałamiający koncert w centrum Wrocławia rozpoczynając w tym mieście trasę swojej nowej płyty, która wygenerowała niemały szum w światku muzyki rozrywkowej. A nie może być to nikt inny, jak Monika Brodka ze swoją „Grandą”.
W wieczór piątkowy kluby na ogół są oblegane i trudno znaleźć miejsce dla siebie. Kultowa przed tym się też nie uchroniła, gdyż z każdą chwilą chętnych imprezowiczów przybywało coraz więcej. Nie dość, że kolejka była długa, to odwracając co rusz głowę w stronę przeciwną do wejścia obserwowało się coraz więcej ludzi stojących jeszcze dalej niż ja. Przybywali mniej więcej w tempie 10-15 osób na minutę, a rządek się nie zmniejszał. Wręcz przeciwnie, szedł dalej i dalej, i dalej. O tym, jak dużo ludzi było świadczyć może fakt, że połowa ludzi przybyła na koncert w kurtkach, bo w szatniach nie było już miejsca. I właściwie cud sprawił, że znalazłem się w drugim rzędzie, by obserwować to, co dziać się będzie na scenie.
Zaczęło się od Sorry Boys. Panie i panowie debiutanci niedawno, bo w ósmy dzień listopada wydali swój debiutancki krążek „Hard Working Classes” i trasa z Brodką jest skuteczną reklamą, bo patrząc po frekwencji, wiele osób może zainteresować się tą grupą. Sam koncert wypadł dość dobrze z wyjątkowo subiektywnego punktu widzenia. Zagrali miły i przyjemny dla ucha koncert, który rozruszał ludzi. Pokazał też zespół jako dobrych instrumentalistów nie bojących się kombinować z różnorakimi stylami. Głos Izabeli Komoszyńskiej skakał sinusoidalnie od dołów, aż po wysokie falseciki i dodawało to jakiejś różnorodności. Trochę Bjork, trochę Camera Obscura. Za to ładnie, zgrabnie i powabnie. W każdym razie nie zanudzili, a jak na support, to duży sukces!
Chwila wyczekiwania i ku wielkiej uciesze gawiedzi zjawiła się Ona. W pięknej, kolorowej sukience, z misiem na plecach i uśmiechem na twarzy. Szczerze zdziwiona, że aż tyle ludzi przybyło na koncert, bo warto nadmienić, iż Wrocław rozpoczął wielką grandę będąc pierwszym przystankiem na trasie. Poleciał „Hejnał” zmiksowany z „Bez tytułu” jako szaleńcze intro, później było już tylko lepiej. Materiał z „Grandy” został zagrany niemal w całości (oprócz akustycznej „Syberii”) z licznym wykorzystaniem wgranych sampli wspartych sekcją instrumentalną. Szał publiczności na „W pięciu smakach”, „Krzyżówce dnia” czy tytułowym utworze wzrastał z kolejną nutą. Brodka niczym prowodyr, niczym wódz prowadziła przekrojowo przez całą płytę. Rozkładała ją na części pierwsze, dorzucała świetny i dopracowany wokal, podawała energię, tańczyła, wirowała, skakała, uderzała w dzwonki, dwoiła się i troiła, by zachwycić rozochoconą publikę. Ale na samych nowych utworach się nie skończyło. Pojawiły się trzy covery, pełne inwencji twórczej i elektro-wrażliwości. „Two Times” z repertuaru Ann Lee dostał lekko funkowej nuty, „King Of My Castle” jako przejście po „Grandzie” ładnie się scaliło i zabłysnęło elektro-folkową stylistyką, a „We Used To Wait” autorstwa Arcade Fire zachwyciło swoim klimatem i użyciem omnichordu. Miłym akcentem była także swobodna przeróbka „Dziewczyny mojego chłopaka” w iście dance’owym stylu, który rozbrajał i budził nogi do szaleńczego pląsu. Szkoda, że tylko jeden stary szlagier został przekształcony na nową modę, ale lepszy rydz niż nic, a w szczególności tak świetny.
Nowa Brodka budzi zachwyt, tutaj nie ma wątpliwości. Frekwencja pokazała, że zmiana stylu skomercjalizowała jej muzykę, przeniosła ją daleko do szerokiego grona odbiorców. A ona na koncertach trafia do słuchacza w sposób wyjątkowy i radosny. Atmosfera tęczy, kwiatków i czystego uśmiechu udzieliła się każdemu, bo rzadko się zdarza, żeby wokalistka, i to tak młoda, przyciągała tabuny ludzi, wywracała ich mózgi do góry nogami, sprawiła, by skakali jak najęci, śpiewali wszystkie teksty, wydzielali krew, pot i endorfiny w hektolitrach. Brodka wyszła z tego koncertu obronną ręką i na szczęście granda zamiast degrengolady udała się w stu procentach.
zdj: Nieustraszona Maria Grudowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Te, pogadajmy!