sobota, 13 listopada 2010

TIDES FROM NEBULA W FIRLEJU

Listopad w pełni, za oknem widać już, jak mokro i nieprzyjemnie. Jak robi się ciemno o 16-tej. Czeka się tylko na moment, gdy zza rogu wyskoczy Pani Zima i poprószy swoim chłodnym oddechem późnojesienny świat, by zakryć go puszkiem, zamrożoną wodą, która otaczać nas będzie przez kolejne, chłodne miesiące. Taka pora to idealny czas, by wejść do ciepłego klubu, posłuchać dobrej, mocnej muzyki adekwatnej do warunków pogodowych. Jeden z takich wieczorów dopadł mnie we wrocławskim Firleju, gdzie naprzeciw plusze wyskoczył warszawski czteroosobowy wymiatacz, czyli Tides From Nebula – zwycięzcy Neuro Music czy Knock Out, post-metalowi szarlatani, których muzyka wzrusza i uderza w odpowiednią nutę.

Wieczór jednak zaczął się od występów dwóch support’ów, czyli Obscure Sphinx i NAO. Pierwszy to mieszanka post-metalu z nutą eksperymentów. Animuszu dodawała wokalistka, która swoim obandażowanym ciałem i growlem dorównującym niejednemu długowłosemu panu z rzęsistą brodą i gardłem wyciętym od palenia, zaskakiwała od samego wejścia. Dodajmy do tego kompozycje dość typowe dla gatunku, chociaż ciekawym było stosowanie 8-strunowej gitary, 6-strunowego basu i  dokładając do tego samplery delikatnie przewijające się przez dźwięki instrumentów. Całość tworzyła dość kuriozalny, trochę szamański i wydziwiony obraz, który części publiki podpasował. Mnie jednak mniej.

Drugi support, NAO, to troszkę inna para kaloszy. Choć znów kobieta na wokalu, to tym razem większy nacisk położony był na jego melodykę, a nie samą ekspresję. Interesującym dodatkiem było też używanie Kaoss Pad’a przez wokalistkę, która zapętlała, dodawała echa i flangery dla swojego wysokiego i cukierkowego głosu dając nam ogółem piękny pokaz możliwości strun głosowych. Zespół chętnie zaś manewrował zręcznie między post-rockową ścianą dźwięku, a wolnymi, trochę shoegaze’owymi wstawkami tworząc miły i ciepły klimat przed mającą nadejść główną gwiazdą.

Co do wielkości Tides From Nebula nie mam wątpliwości, gdyż już przy wydaniu debiutanckiej „Aury” pokazali, że na wiele ich stać i jako młodzi i doświadczeni zarazem muzycy mają szansę wypłynąć poza polski post-rockowy grunt, by trafić gdzieś dalej, hen, hen, daleko. Klimatyczne światła, dużo dymu na scenie i jednostajne, ciche buczenie sprzęgających gitar towarzyszyło zespołowi na wejście. Radość, z jaką wrocławska publika przyjęła kwartet była oszałamiająca, szczególnie dla niego samego. Lecz panowie nie pozostali dłużni, gdyż zagrali porywczy i wspaniały koncert pełen świetnej instrumentalnej gry, popisów gitarowych i emocji pojawiających się w każdym ruchu muzyków. Gitary cudem nie wypadały z pasków, pałki ledwo trzymały się rąk, lecz energia, którą Tides From Nebula wykrzesała z siebie była wręcz niezwykła. 

Grupa raczyła nas w dużej mierze materiałem z „Aury”. Piorunujące wrażenie robiło świetne wykonanie „Purr”, „Higgs Boson” czy „When There Were No Connections”. Lecz to nie było wszystko, gdyż zespół od jakiegoś czasu ma gotowy album, który czeka na datę premiery. Jednak udało nam się usłyszeć kilka premierowych utworów z owej płyty. Nie wiadomo na jej temat właściwie nic oprócz jednej, istotnej rzeczy: warto na nią czekać, gdyż to, co zespół zaprezentował na wrocławskim koncercie to nowa, lepsza jakość polskiego post-rocka. Nowe utwory są dojrzalszymi, bardziej dopracowanymi i bogatszymi kompozycjami. Częste zmiany metrum, dodatki w postaci nowych, zaawansowanych technicznie efektów gitarowych, klawiszowe pasaże – wszystko to świadczy o tym, że Tides From Nebula ewoluowało i zaczęło szukać swojej drogi, nowych inspiracji. 

Koncert we Wrocławiu zespół może uznać za niezwykle udany. Świetnie ustawiony pod względem akustycznym (brawo, Firlej!), pełen emocji i wzruszeń. Powiedzieli, że wrócą z nowym albumem na wiosnę. Byle prędko, bo takie katharsis chcę przeżyć raz jeszcze.

(fot. Maria Grudowska)

P.S. Taki dodatek!











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Te, pogadajmy!