Coheed and Cambria nazywane „rockowym objawieniem ostatniej dekady”, jak głosi mój plakat reklamujący tegoroczny koncert tej grupy w Polsce, to amerykański kwartet grający muzykę z gatunku rocka progresywnego. Ale właściwie można rzec, że tworzą tak naprawdę osobny gatunek, bo w tym zespole nie tylko o samą muzykę chodzi. Opowiadają historię wyjętą z wymyślonego wszechświata, kosmiczną i zagmatwaną sagę, którą wymyślił gitarzysta i wokalista grupy, Claudio Sanchez. Mamy więc nie tylko muzykę, ale także serię komiksów, książkę. Kto wie, może dojdzie do tego film? Póki co, wydali w tym roku piąty album grupy, stanowiący zarazem początek sagi, „Year of the Black Rainbow”.
Od strony muzycznej album prezentuje się nader interesująco. Każdy poprzedni krążek grupy różnił się trochę i ewoluował tak, jak rozwijała się historia Coheed i Cambrii. W przypadku najnowszego albumu zespół spróbował zmienić swoje hard-rockowe brzmienie z „No World For Tomorrow” i spróbował je przenieść na grunt sprzed debiutu. Wynik tego eksperymentu to mieszanka ostrego, rockowego grania z elementami delikatnej elektroniki zahaczającej trochę o industrialny i mroczny akcent.
Mamy więc pewien rozstrzał między tym, co możemy usłyszeć na albumie. Po pierwsze zespół wrócił do instrumentalnego intro rozpoczynającego album, czego na poprzedniej płycie niestety zabrakło. Po drugie, pojawiają się energetyczne i naładowane emocjami utwory idealnie nadające się na role singla („The Broken”, „Here We Are Juggernaut”). Mają w sobie pewien potencjał, nie są jednak rzeczami, które znamy z poprzednich dokonań. Ale to dobrze, bo to są naprawdę przyjemne niespodzianki, a takich na albumie jest pełno. Po trzecie: większe użycie elektroniki. Przez to programowany beat ze świetnej ballady „Far”, czy intrygujące tło w „Guns of Summer” może nieraz przyprawić o zawrót głowy.
Nie wszystko jednak jest tak wspaniałe, jakby się mogło wydawać. „Year of the Black Rainbow” w moim odczuciu jest płytą trudną w odbiorze, bo o ile można było całkowicie wchłonąć się w proste i chwytliwe utwory, jak „World of Lines”, o tyle cięższe i bardziej progresywne utwory nie zawsze są przyjemne w słuchaniu i chwilę zajmuje dotarcie do sensu i lepsze go zrozumienie. „When Skeletons Live” może wydać się nudną zapchajdziurą, a „The Black Rainbow” zbyt chaotycznym i niepasującym zakończeniem płyty, ale dopiero pojęcie, że Coheed and Cambria to nie tylko historia, tylko głębszy przekaz kryjący się za dźwiękami da lepszy obraz, dlaczego „Year of the Black Rainbow” to album wyjątkowy w swoim rodzaju.
Saga zatoczyła krąg i wróciła do początku. Teraz historia Coheed i Cambrii jest zakończona. Teraz zespół może pójść w dowolnym kierunku. Jaką drogę teraz dobierze? Ja będę czekał ze zniecierpliwieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Te, pogadajmy!