sobota, 9 marca 2013

Najlepsze przyśpiewki ever.



Tony Wright, jeden z głównych silników And So I Watch You From Afar odszedł po nagraniu pełnego sukcesów "Gangs"? Co teraz? Kulawy skład zespołu postanowił mimo wszystko pruć dalej jak motorówka w Vice City. Nie miałem możliwości sprawdzenia na żywo grupy jeszcze w oryginalnym kwartecie, ale Niall Kennedy wydawał mi się dobrym muzykiem live. Więc tym bardziej ciekawiło mnie, jak dołączenie nowego członka do ASIWYFA wpłynie na nowe brzmienie.

Zmiany słyszalne są już od samego wejścia - teraz głównie gitary Rory'ego Friersa wybijają się naprzód. Dwoi się on i troi stosując przeróżne triki, żeby omamić słuchacza. Wieczne użycie harmonizerów i octaverów napakowanych delikatnym delay'em rozciągają przestrzeń dźwięku i sprawiają, że jest się wręcz osaczony ilością dźwięków. Oczywiście nie jest to dla nich zabieg nowy, od debiutanckiego selt-titled albumu pitch shiftery nie były im obce ("Set Guitars To Kill" miodzio!). Także tutaj od początku wiadomo, co się święci. "Eunoia" z repetywnym riffem brzmi jak intro do jakiegoś młodzieżowego serialu o grupce superbohaterów, która swoją kontynuację ma w "Big Things Do Remarkable" - ten sam riff, ten sam patent, ale perkusja gra tak, jakby miał się kończyć świat, szczególnie w ostatnich trzydziestu sekundach zapieprza tak, jakby gonili za nią Jeźdzcy Apokalipsy, którzy spóźnili się o ciut więcej niż studencki kwadrans.

Tak właściwie jest z całą płytą, utwory często łączą się ze sobą delikatnymi, pseudo-ambientowymi fragmentami, delay'owymi odłamkami jeszcze walającymi się po zakończonym chaosie, by płynnie przejść do kolejnego hymnu. Taką ciągłość można potraktować jako swoisty konceptualizm, ale po prostu wydaje mi się, że to jeszcze te post-rockowe pozostałości z poprzednich albumów do tworzenia monumentalnych kompozycji, które po prostu teraz podzielone są na mniejsze fragmenty na trackliście (ten sam motyw odnaleźć można chociażby w dwuczęściowej końcówce na albumie "Gangs").

Trzecia płyta - jakaś świeżość musi się przydać. O tę Irlandczycy dbają aż w nadmiarze. Oprócz standardowego instrumentarium słyszymy kawałki, gdzie pojawiają się trąbki, skrzypce, flety, ale także tak abstrakcyjne jak steel pan, melodica czy... wokal! ASIWYFA chyba konkretnie chce się odciąć od image'u post-rockowców, w łatkę których próbowano ich wcisnąć od samego początku działalności. Zawsze to były zaśpiewy godne kibicowskich hymnów. Partie z "Don't Waste Time Doing Things You Hate" czy "7 Billion People all Alive at Once" są do zapamiętania na długo, a na "All Hail Bright Futures" zespół poszedł  o krok dalej. Są to w dalszym ciągu dość proste zaśpiewy: "The sun/the sun/is in our eyes" w "Big Things Do Remarkable", "We know/we know/ that that's not the way" z "The Stay Golden" albo trochę bardziej złożone zwrotki w "Rats on Rock". Z drugiej strony jednak wracają do sylab, spontanicznych krzyków - krzyczą litery słowa "ambulance" w kawałku o tym samym tytule, czy bawią się w samplowanie a capella w "Ka Ba Ta Bo Da Ka". Czuć ciągle w tym tę pierwotną radość, zabawę z formą, ale wyczuwa się powoli kombinowanie zahaczające o muzyczne hochsztaplerstwo, lekki powiew fałszu. Próbę zamaskowania oczywistej straty kogoś, kto rozpoczął ten zespół, napędzał go, dawał energię.

Pomimo momentalnej ociężałości i zbytniego wysiłku na stworzenie math-rockowej bomby, And So I Watch You From Afar wydali kolejną płytę, która rozkręci z pewnością publiczność na koncertach, bo to jest główna siła tego zespołu. Stąd te ciężkie riffy, morderczo prędka perkusja, ale przede wszystkim niesamowita energia, która wybija z głośników szybciej niż mentosy z colą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Te, pogadajmy!